W dniu 15 VII roku pańskiego 2007 odbyłą się zaplanowana inscenizacja Bitwy Grunwaldzkiej w parku McCaren, Brooklyn, NY 11222. Na początku od razu zazanaczę że tradycyjnie Polacy i sprzymierzone wojska pokonały w bitwie zakon krzyżacki.
Wojska zebrało się kilkadziesiąt tysięcy w pełni uzbrojonego i najedzonego (jak się później okaże - były wyjątki). Wojsko uzbrojone przybyło m.in. w korbacze, miecze jednoręczne i dwuręczne, topory i co tam kto przytaszczył. Obie armie dysponowały też bombardami. Miecze, dla bezpieczeństwa, były tępe. Na potrzeby bitwy wykonano kopie chorągwi krzyżackich na podstawie Banderia Prutenorum Jana Długosza.
W skrócie: przed bitwą tradycyjna lampka wina, potem dwa nagie miecze bez pochew, następnie odtrąbiono sygnały do boju, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem "Bogurodzicę", a potem, pochylając kopie rzuciło się do walki rozpoczynając regularna rzeź (bezkrwawą). Na krótką chwilę przed samym rozpoczęciem bitwy spadł lekki i ciepły deszcz, który zmył kurz z końskich kopyt. Znaczy się psich łapek. Rycerstwo spotkalo się z wielkim zgiełkiem i niezmiernym pędem i wzajemnymi ciosami razić się poczęło. Siekania i ćwiartowania nie było widać końca...
Warto tutaj wspomnieć o kilku incydentach które wydarzyły się podczas potyczki. A to: przybyłe aż z Brighton Beach Chrągwie Litewskie i Rusini pod dowództwem (nie wiedzieć czemu) chorążego krakowskiego, rycerza Marcina z Wrocimowic herbu Półkozic, dziwnym zrządzeniem losu zaraz po rozpoczęciu bitwy tak bardzo zgłodnieli że wymkneli się cichcem (w sile 6 tyś. żołnierzy) na lunch do Tamarin Cafe gdzie zamówili 6000 porcji Tom kha kaï soup to stay (sic!). Na poniższym dagerotypie widzimy zgłodniałych mężów przemykających Drigs Ave. w kierunku restauracji.
Chciałbym zaznaczyć że właściciele innych, licznych, powiem więcej - okolicznych jadłodajnie ze względów bezpieczeństwa na czas bitwy pozamykali bramy na wielkie kłódziska.
W związku z tym że Litwini udali się spożyć zupkę, zaplanowaną inscenizację wycofania sie wojsk litewskich przejąć musiały ddzialy niemieckie pod zastępczym dowództwem rycerza na cisawym koniu, z pochodzenia Niemca, Dypolda Kokeritza von Diebera z Łużyc. Wycof (fot. poniżej) zakończył się zgodnie z planem na rogu Union Ave. i N12th Street.
Znaczenie wycofania podkreśla fakt że dobrowolnie zgłosili się do uczestnictwa w nim znamienici niemieccy rycerze: Godfryd von Hatzlfeld, Burchard Wobeke, Arnold von Baden i Werner Tettingen.
Podczas bitwy, chorągwie niemieckie wraz ze sprzymierzonymi wojskami polskimi rotacyjnie udawały się biegiem na spacerki w wyznaczone miejsca aby nie zanieczyszczać pola bitwy oraz aby nie narażać organizatora bitwy na horendalne koszty związane z płaceniem mandatów za załatwianie się w publicznych miejscach. A trzeba przyznać że mandaty za to nie są byle jakie w NY... Przeliczmy szybciutko: wojska było na placu około 66 tyś. po obu stronach - gdyby każdy wojskowy dostał mandat za wiadomo co to w sumie Tomek byłby w plecy jakieś lekką ręką licząć około $66.000.000 (słownie: sześćdziesiąt sześć milionów dolarów)... chłop by się chyba załamał...
Z drugiej, jaśniejszej strony, uczestnictwo w spacerkach było okazją dla obydwóch stron konfliktu do spotkań na neutralnym gruncie gdzie prowadzono ożywione dysputy polityczne oraz wypowiadano się z niepokojem na temat ekspansywnego budownictwa mieszkaniowego na Williamsburgu. W powrotnej drodze na pole walki częstowano się zapasami żywnościowymi. A to duszonymi podrobami, a to słoninką, a to kiełbasą jałowcową, a to smacznym Jarlsbergiem...
Zdarzył się też inny incydent: Oto na poniższym dagerotypie widzimy jak po porzuceniu swoich chorągwi, spragnione i rozproszone rycerstwo oddziałów czeskich, smoleńskich i mołdawskich udaje się (nie zważajac na jednokierunkowy ruch uliczny) w kierunku 79 N11th St. do Brooklyn Brewery w celu zrealizowania swoich oraz wyłudzonych od niepijącego rycerstwa kuponów na bezpłatne napoje chmielowe ufundowane przez wyżej wymieniony browar.
Zaden z kronikarzy obsługujących medialną stronę bitwy nie zanotowal powrotu tegoż rycerstwa do walki... przepadli ci oni bez wieści...
Cóż, konkludując bitwa była przepiękna. W związku z tym że tak prawdę walczono tylko "na niby", używając tępych mieczy, obyło się bez większych ofiar. Po bitwie służby sanitarne zebrały 46 worków powyrywanych kłaków, jakieś paznokcie i dosłownie śladowe ilości strzępów małżowin usznych. Póżnym popołudniem rozczłonkowane oddziały (niektórzy prowrocili jednak z Browaru...) plątają się bez celu po ulicach Williamsburga. Część znajduje ukojenie po całodniowej walce w okolicznych barach gdzie z zapałem komentują zakończoną bitwę. Co głodniejsi udają sie do Rajmunda na schabowego z kapustą. Większość jednak drepta nad brzeg rzeki obserwować zachód słońca nad Manhattanem. O czym myślą spoglądając hipnotycznie na pomarańczowe niebo? Czy zadają sobie egzystencjalne pytania w rodzaju: skąd przychodzimy?, kim jesteśmy?, dokąd zmierzamy? Tego nie wiemy i wiedzieć nie potrzebujemy. Pozostawmy ich z ich własnymi myślami chciaż raz w spokoju...
Dobranoc Państwu.
Na koniec fragment autentycznego sprawozdania (prawdopodobnie Zbigniewa Oleśnickiego) z tego co się działo po zakończeniu prawdziwej bitwy w roku 1410:
"Były nadto w obozie i na wozach pruskich liczne beczki wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się znużone trudami walki i letnim skwarem wojsko królewskie, aby ugasić pragnienie. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, jeszcze inni - butami..."